sobota, 2 listopada 2013

Z czym jest problem i co chcę osiągnąć?

Na początek trochę cyferek. Mam 23 lata i 168 cm wzrostu. Nigdy nie byłam szczupła, ale mieścić się w granicach normy przestałam dopiero pod koniec liceum. W ciągu niecałych 2 lat z 70kg zrobiło się 100! Przekroczenie tej przerażającej liczby zmobilizowało mnie w końcu do wizyty u lekarza. Stwierdzono u mnie niedoczynność tarczycy, leczenie zaczęłam w 2011 roku z dorobkiem 107kg - jest to moja maksymalna waga, jaką kiedykolwiek "osiągnęłam". Przez pół roku dzięki lekom straciłam 12 kg. W pewnym momencie waga stanęła w miejscu. Wprowadziłam ruch, dodałam więcej naturalnego błonnika do diety - nic się nie zmieniło. Na początku 2013 roku zmieniłam lekarza. Nowa endokrynolog wskazała na pewien błąd w moim dotychczasowym leczeniu- poziom TSH, mimo iż mieścił się w widełkach normy, był nadal zbyt wysoki, aby metabolizm zaczął prawidłowo działać. W ciągu pół roku została mi dobrana nowa, większa dawka leku i poziom hormonu jest taki, jaki powinien być. Na ostatniej wizycie pani doktor stwierdziła, że ze swojej strony zrobiła, co mogła, teraz wszystko zależy ode mnie. Kolej więc na moje działanie!

Z czym jest problem?

Obecnie moja waga cały czas waha się między 92 a 95kg. Jak wiadomo, waga nie jest najlepszym wyznacznikiem postępów, jeżeli odchudzamy się aktywnie, więc będę brać pod uwagę głównie rozmiar ubrania i moje wymiary. W dniu dzisiejszym plasują się tak:
  • rozmiar 46
  • biodra 117cm
  • talia 106cm
  • biust 115cm
Nie zrezygnuję oczywiście z kontroli wagi, ponieważ bardzo miło jest patrzeć, jak za każdym razem widzimy coraz mniejszą liczbę na wyświetlaczu, i prawdopodobnie nie odmówię sobie tego przynajmniej raz w tygodniu. Jednakże nie chcę do tego przykładać dużej, nomem omen, wagi, będzie to jedynie mój mały motywatorek. Wymiary zamierzam kontrolować raz w miesiącu, kiedy można już coś zaobserwować. Rozmiar będzie obserwował się sam :)

Główne problemy w moim trybie życia, które chcę wyeliminować to:
  • zbyt duży procent węglowodanów w diecie,
  • zbyt mało aktywności fizycznej,
  • jem wieczorami- potrafię chodzić na czczo, pomijając I i II śniadanie, zjeść normalny obiad, a kiedy przychodzi pora kolacji czuję się po takim dniu strasznie głodna - więc zjadam podwójną kolację pracownika fizycznego. 
Kalorii liczyć nie zamierzam, ponieważ nie jest to u mnie problemem, czasem wyrywkowo robię sobie takie dzienne podsumowanie i nie przekraczam zalecanych 2000kcal. Być może jest to zbyt dużo jak na "dietę", ale z uwagi na tendencję do hamującego jak kierowca mustanga na pasach metabolizmu, ujemny bilans kaloryczny chcę osiągnąć z pomocą aktywności fizycznej. W tej kwestii zdam się na intuicję.

Co zamierzam osiągnąć?

Moim rozmiarem docelowym jest 40/42. Nie wyznaczam sobie docelowej wagi, ponieważ nie wiem, na ile uprawiany przeze mnie sport wpłynie na moje ciało. Drugą sprawą jest uzyskanie talii. Co prawda już teraz jakąś tam widać, lecz mój typ otyłości (jabłko) skutecznie osłabia mój entuzjazm, gdy tylko spojrzę na siebie z profilu. Moje wymarzone wymiary to mniej więcej 100-75-100.
Nie wyznaczam sobie żadnego czasu, w jakim mam osiągnąć swój cel, ponieważ moim zdaniem powoduje to tylko niezdrowe zachowania, aby zmieścić się w ramkach czasowych. Swoje nowe zasady czy pomysły na polepszenie trybu życia będę wprowadzać stopniowo.

Na początek plan jest więc następujący:
  1. bez wykrętów jem śniadania i biorę przekąski do szkoły/pracy,
  2. codziennie pół godzinki aktywności fizycznej, ale o tym w następnym poście.

Który to już początek?

Czyli zaczynam od jutra.

Ręka do góry, kto rozpoczynając dietę, zaczynał od dziś! Jeszcze nigdy mi się nie udało, zawsze postanawiałam zacząć od jutra, od poniedziałku, od pierwszego dnia miesiąca. Skąd to się bierze? Bardzo często myślimy, że dieta to tylko ograniczenia, ograniczenia, i dla odmiany ograniczenia. Jeżeli będziemy obawiać się, że "nic dobrego nas nie czeka w najbliższym czasie" i podchodzić do sprawy z negatywnym nastawieniem od początku, trudno będzie wytrwać w swoim postanowieniu, tym bardziej, że na efekty czasem trzeba poczekać. Dlatego tym razem nie stawiam sobie zbyt rygorystycznych zasad, odchudzam się codziennie od nowa, i nie przerywam diety tylko dlatego, że zjadłam coś "o matko ile to ma kalorii".

Bloga postanowiłam założyć po rozmowie z przyjaciółką na temat motywacji, a właściwie słomianego zapału. Motywacja jest, przede wszystkim zdrowie, teraz jeszcze nie jest źle, ale człowiek nie młodnieje niestety. Oczywiście estetyczny wygląd jest równie ważny w życiu kobiety. To już jakiś początek. Co jednak zrobić, kiedy waga cudownie nie spada po pierwszym tygodniu, rodzina nie traktuje problemu poważnie, przyjaciele są zbyt pobłażliwi, a ja czuję, że potrzebuję po prostu bata? Można by powiedzieć, że nikt tego za mnie nie zrobi, że sama powinnam się uprzeć i wykazać silną wolę. Racja. Ale kiedy ta silna wola podupada, pojawia się lenistwo lub ciastko czekoladowe na stole, przydaje się obecność kogoś, kto przyjdzie i pogrozi palcem. Człowiek ma przecież prawo do słabości, a prawdziwa siła tkwi w tym, żeby po każdym upadku się podnosić. Dlatego w blogosferze poszukuję podnośnika, być może dziewczyn, które przechodzą właśnie to samo, co ja albo potrzebują motywacji do działania. W końcu w grupie siła!